0
Przemek Czichon 3 stycznia 2016 15:50
Ze względu na limit znaków musiałem podzielić opis na części. Pierwsza część dostępna jest tutaj: http://przemek-czichon.fly4free.pl/blog/1609/rtw-uciekamy-przed-zima-cz-1-gruzja-dubaj-nepal/

Wietnam (17.11 – 14.12)
cz. 1 (Hanoi – Halong Bay – Ninh Binh)

Podróż do Wietnamu o mało co nie rozpoczęliśmy od spóźnienia się na samolot. Z Kathmandu do Hanoi lecieliśmy przez Kuala Lumpur. Oba loty były realizowane przez Air Asia, ale bilety kupowaliśmy oddzielnie więc w Kathmandu nie mogliśmy odprawić się od razu do Hanoi. Według rozkładu mieliśmy ponad 2 godziny na przesiadkę w KL więc wyglądało że spokojnie zdążymy. Ze względu na kryzys paliwowy w Nepalu nasz samolot do KL miał jednak jeszcze międzylądowanie w Kalkucie na tankowanie bo w Kathmandu nie mógł zatankować. Ostatecznie wysiadając z samolotu w KL mieliśmy 55 min. do odlotu naszego samolotu do Hanoi więc teoretycznie odprawa była już zamknięta (Air Asia na lotach międzynarodowych zamyka check-in 60 min. przed odlotem), a musieliśmy jeszcze przejść spory kawałek, kontrolę paszportową, odebrać nasz bagaż, przejść z przylotów na odloty i dotrzeć do stanowisk odprawy. Wszystko powyższe zrobiliśmy w biegu w 15 min. więc dodarliśmy do stanowisk odprawy ok. 40 min. przed odlotem, żeby usłyszeć od obsługi że odprawa jest już zamknięta i musimy sobie zmienić bilety na kolejny dzień co wiązałoby się ze sporymi dodatkowymi kosztami i popsuło nasze plany. 5 minut marudzenia i kilka telefonów później dostali jednak zgodę żeby nas odprawić na ten lot :) Nam udało się dotrzeć do samolotu na czas ale bagaże były wolniejsze więc cały samolot miał opóźnienie bo czekali na załadowanie naszych bagaży. Ostatecznie razem z naszymi bagażami odlecieliśmy do Hanoi ale na przyszłość mam nauczkę żeby jednak planować trochę dłuższe czasy na przesiadkę :)

Już pierwszego dnia w Hanoi dwa razy spotkałem się ze zjawiskiem opisywanym przez wiele osób odwiedzających Wietnam, a mianowicie z naciąganiem turystów na czym się da. Jak się później okazało istnieje prosta zależność, im bardziej turystyczne miejsce tym bardziej turysta postrzegany jest jako źródło dolarów, z którego należy wyciągnąć ile się da w dowolny sposób. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w miejscach gdzie rzadziej zaglądają turyści, ale o tym później. Sposoby na wyciągniecie dodatkowych dolarów są bardzo różne od bardzo prymitywnych polegających na tym że wydają za mało reszty, a jak im się zwróci uwagę to udają że się pomylili (dziwnie, że nigdy się nie mylą na swoją niekorzyść ;)), poprzez kantowanie na przeliczniku dolarów na wietnamskie dongi (wszystkie ceny hoteli są w USD i dopiero przy płaceniu przeliczają na dongi), czy doliczanie dodatkowych rzeczy do rachunku (np. policzenie wypożyczenia skutera za 1,5 dnia podczas gdy wypożyczyliśmy na 1 dzień), do rzucania wielokrotnie zawyżonych cen dla turystów za różnego rodzaju usługi bądź produkty. W ostatniej technice zwycięzcą został naprawiacz klapków w Hanoi. Podczas spaceru ulicą złapał mnie za nogę pokazując że rozkleja mi się klapek, co rzeczywiście było prawdą. Praktycznie zanim zdążyłem zareagować ściągnął mi go z nogi i zaczął sklejać. Planowałem sam kupić klej i to zrobić ale pomyślałem, że dam mu zarobić więc nie protestowałem. Jak chciał się zabrać za drugi klapek dopiero spytałem ile za to będzie chciał, a on z kamienną twarzą odpowiedział 350 tys. dongów czyli prawie 70 zł! Na początku myślałem, że może się przesłyszałem albo że żartuje ale okazało się, że on tak całkiem poważnie. W tym momencie trochę się we mnie zagotowało bo jak słyszę cenę dwukrotnie zawyżoną to mam jeszcze ochotę się targować albo przy niewielkich kwotach macham ręką i płacę, ale jak ktoś rzuca cenę totalnie z kosmosu to mnie denerwuje. Zabrałem mu drugiego klapka i powiedziałem, że mogę dać 10 tys., dość szybko zszedł ze swoją wyceną do 50 tys. ale w końcu wziął 10 tys. i mrucząc coś pod nosem odszedł ale niesmak pozostał.

Negocjacje z nimi są też trudne… Pani chce sprzedać nam jakieś placki na plaży i chce 20 tys. za jeden. Trochę drogo więc mówię że mogę wziąć dwa za 20 tys., na co pada odpowiedź, że dwa to kosztują 50 tys. Gdzie tu sens i logika to nie wiem ale jak już doszliśmy do porozumienia w sprawie ceny to jeszcze próbowała „przez przypadek” wydać za mało reszty więc widać, że miała w swoim repertuarze sporo zagrywek. :)

Z pozytywnych informacji dla turystów w Wietnamie możemy znaleźć bardzo dobry stosunek ceny do jakości hoteli (przynajmniej w niskim i średnim segmencie), za 15-20 USD można dostać ładny, czysty pokój dwuosobowy z łazienką, klimatyzacją i często jeszcze ze śniadaniem w cenie. Wynika to z dwóch kwestii, po pierwsze jest bardzo duża konkurencja, a po drugie hotele sporą część przychodów czerpią ze sprzedaży wycieczek, biletów itp. dla swoich gości. Podobno czasem jak orientują się, że nie zarobią nic dodatkowo na gościach to stają się nieprzyjemni, ale my tego nie doświadczyliśmy mimo że rzadko korzystaliśmy z dodatkowych usług.

W Hanoi spędziliśmy dwa dni zwiedzając podstawowe atrakcje turystyczne po czym chcieliśmy udać się do Halong Bay czyli najbardziej znanej atrakcji turystycznej Wietnamu. W hotelu oczywiście chcieli nam sprzedać cały pakiet czyli przejazd z Hanoi, rejs łódką i noclegi na łódce bądź na wyspie Cat Ba położonej na zatoce, ale my mieliśmy inny plan. Zarezerwowaliśmy sami cztery noclegi na Cat Ba, a z Hanoi wykupiliśmy tylko transfer do Cat Ba połączony z kilkugodzinnym rejsem po Halong Bay. Na samej wyspie Cat Ba jest kilka miejsc wartych zobaczenia, kilka małych ale ładnych plaż oraz można zorganizować sobie kolejny rejs po mniej turystycznej, a równie pięknej części zatoki (ruch na wyspie jest mały więc spokojnie można poruszać się wypożyczonym skuterem). Halong Bay zasłużenie znajduje się w większości zestawień miejsc, które należy zobaczyć przed śmiercią. Rejs pomiędzy setkami skał wystającymi prosto z morza jest magiczny w szczególności o zachodzie słońca. Transport powrotny na ląd można bez problemu zorganizować na miejscu (zarówno do Hanoi jak i bezpośrednio do Ninh Binh, które było naszym kolejnym przystankiem).

Okolice Ninh Binh to trochę takie Halong Bay tylko na lądzie. Mnóstwo skał pionowo wyrastających z pól ryżowych i rzeki wijące się pomiędzy nimi bądź przepływające przez wydrążone w skałach jaskinie. Miejsc, w których można wynająć łódkę wiosłową (razem z wioślarzem) i z tej perspektywy podziwiać krajobraz jest kilka. Byliśmy w dwóch, najpopularniejszym (Tam Coc) oraz trochę mniej rozreklamowanym (Trang An). Jeżeli ktoś będzie się wybierał w te okolice i miał czas tylko na jedno miejsce to zdecydowanie należy wybrać Trang An. Trasa łódki prowadzi przez dziewięć jaskiń z których najdłuższa ma ponad 300 m. i robią niesamowite wrażenie. Przy okazji wynajęcie łódki w Trang An jest trochę tańsze niż w Tam Coc :)

W pobliżu Trang An znajduje się jeszcze jedno miejsce, które łatwo można ominąć bo nie jest bardzo znane, a warto je odwiedzić. Jest to kompleks buddyjskich świątyń Bain Dinh. Cały kompleks został ukończony całkiem niedawno bo budowa została rozpoczęta w 2003 roku, a otwarcie miało miejsce w 2010 r. Nie są to więc obiekt zabytkowy, ale skala projektu (cały kompleks zajmuje obszar 700 ha)! oraz jakość wykonania powoduje, że warto odwiedzić to miejsce. Patrząc na infrastrukturę wokół oraz według przewodnika bywa tam tłoczno ze względu na tłumy Wietnamczyków odwiedzających to miejsce, ale jak przyjedzie się późnym popołudniem to przynajmniej podczas naszego pobytu było prawie pusto.

Nie opisuję raczej konkretnych miejsc noclegowych ale dla Nguyen Shack (http://www.nguyenshack.com/ninhbinh/), położonego kilka kilometrów od Ninh Binh w stronę Tam Coc zrobię wyjątek. Niesamowita lokalizacja, miła atmosfera, dbałość o szczegóły, pyszne i obfite śniadanie, darmowe wypożyczanie rowerów i można by jeszcze długo wymieniać :) Właściciele obiektu dodatkowo w ramach działalności charytatywnej organizują darmowe lekcje angielskiego dla lokalnych dzieciaków, w których można wziąć udział i poopowiadać po angielsku o swoim kraju.

Z ciekawostek przy okazji pobytu w Nguyen Shack dowiedzieliśmy się dlaczego w Wietnamie na każdym kroku coś nazywa się „Nguyen”. Okazało się, że jest to najpopularniejsze nazwisko w Wietnamie, które posiada ok. 40% (!) społeczeństwa, czyli prawie co drugi Wietnamczyk to Nguyen! :)
Opis dalszej części naszej podróży z północy na południe przez Wietnam w kolejnej części.

, , , , , , , , , , , , ,

cz. 2 (Hue – Hoi An – Quy Nhon - Nha Trang – Mui Ne – HCMC)

Z Ninh Binh wyruszyliśmy dalej na południe nocnym pociągiem do Hue. Jeśli chodzi o transport w Wietnamie to sprawa jest dość prosta bo ze względu na kształt Wietnamu prawie wszyscy podróżują z północy na południe albo w drugą stronę zbliżoną trasą. Hanoi z Ho Chi Minh City łączy linia kolejowa którą można dotrzeć do większości atrakcyjnych miejsc położonych wzdłuż wschodniego wybrzeża, a dodatkowo pomiędzy turystycznymi miejscami kursuje mnóstwo komfortowych autobusów, włącznie z nocnymi sleeping busami, w których fotele umiejscowione są na dwóch poziomach i rozkładają się prawie na płasko, chociaż wygodnie spać na nich mogą wyłącznie osoby o wzroście zbliżonym do większości Wietnamczyków. :) Sytuacja zaczyna się trochę komplikować jak się zboczy z głównego szlaku turystycznego o czym przekonaliśmy się w Quy Nhon.

Hue było stolicą Wietnamu do 1945 r. i siedzibą, jakby mogło być inaczej, dynastii Nguyenów :) Niestety miasto bardzo ucierpiało podczas wojny wietnamskiej ponieważ znajdowało się w pobliżu linii demarkacyjnej. Obecnie cały czas trwają na miejscu prace rekonstruktorskie. Budynki, które ocalały oraz udało się już zrekonstruować na pewno są warte zobaczenia, chociaż jakoś bardzo mnie nie zachwyciły (możliwe jednak, że miała na to wpływ pogoda ponieważ przez dwa dni pobytu w Hue prawie cały czas lało…).

Hoi An położone kolejne kilka godzin drogi autobusem na południe jest uważane przez wielu za drugą po Halong Bay największą atrakcje Wietnamu ale jak dla mnie trochę na wyrost. Historyczne centrum Hoi An, które stanowi główną atrakcje turystyczną to raptem kilka uliczek, które rzeczywiście są ładne, ale niestety jednocześnie bardzo zatłoczone. Według mnie Hoi An staje się powoli ofiarą własnej popularności bo ciężko zachować charakter i urok małego portowego miasteczka, kiedy bo jego ulicach przewalają się tłumy turystów z całego świata. Sytuacje Hoi An ratuje jego położenie w pobliżu morza z ładnymi plażami, przy czym fragment plaży położony najbliżej miejscowości jest bardzo zatłoczony i przez to mało ciekawy. Proponuje wypożyczyć sobie skuter i wyruszyć wzdłuż wybrzeża na północ w stronę Danangu. Po obu stronach drogi ciągną się zagrodzone luksusowe resorty jednak kilka kilometrów przed centrum Danangu znaleźliśmy miejsce gdzie można było bez problemu podjechać pod samą plaże i zostawić skuter. Po przejściu się kawałek plażą okazało się, że większość resortów świeci pustkami, a dysponują piękną szeroką plażą więc nikt nie robił problemów jak się rozłożyliśmy na hamakach rozwieszonych pomiędzy palmami na plaży przed resortem. Leżeliśmy w cieniu palm, na plaży po horyzont oprócz jednej rodziny Chińczyków nie było nikogo i było pięknie :)

Z Hoi An wyruszyliśmy do najmniej turystycznego z miejsc na naszej trasie podróży przez Wietnam, a mianowicie Quy Nhon. Transport z Hoi An do Quy Nhon można jeszcze łatwo zorganizować bo znajduje się na trasie do popularnego Nha Trang więc praktycznie w każdej agencji można było kupić bilet na autobus turystyczny, który wyrzucił nas po drodze. Sam fakt, że byliśmy jedynymi osobami z autobusu wysiadającymi w tym miejscu był już jakimś sygnałem. Następnie przez 3 dni w Quy Nhon spotkanych turystów mogliśmy policzyć na palcach jednej ręki. Dzięki temu miasto zachowało swój autentyczny charakter a nie jest wytworem dla zagranicznych turystów. W mieście jest trochę hoteli ale nastawionych na krajowych turystów. Mieszkańcy wieczorami wychodzą na promenadę, grają w piłkę, bawią się oraz przesiadują na plastikowych krzesełkach z widokiem na morze popijając sok z trzciny cukrowej. Dzięki temu mimo problemów z komunikacją po angielsku wszyscy byli dla nas mili i nie zamierzali nam jednocześnie niczego sprzedać. :) Wszystko to miało swój niepowtarzalny urok. Dodatkowo plaża w Quy Nhon jest całkiem ładna więc plażowicze też znajdą tu coś dla siebie. Jednego dnia wypożyczyliśmy skuter i pojechaliśmy wzdłuż wybrzeża na południe. Naszym celem była jedna z plaż opisywana w przewodniku, która okazał się mocno średnia ale po drodze trochę przez przypadek trafiliśmy do cudownej zatoczki (miejsce znajduje się to ok. 10 km na południe od Quy Nhon, należy się kierować na miejscowość rybacką Bai Xep, a najłatwiej wypatrywać drogowskazu do jednego z guesthousów znajdującego się przy plaży – Haven Vietnam). Widok na plażę, zatokę i otaczające ją skały jest pocztówkowy.

Z Quy Nhon chcieliśmy przejechać do Nha Trang i okazało się, że są pewne wady poruszania się poza głównym szlakiem turystycznym, bo nie było możliwości zorganizowania biletów na autobus turystyczny i pozostał lokalny minibus, który delikatnie mówiąc nie był za bardzo komfortowy, a 220 km pokonywał przez 6 godzin. Lekko zmęczeni podróżą, a ja dodatkowo z pierwszym poważnym zatruciem podczas wyjazdu dotarliśmy do Nha Trang. Wszyscy mówili nam, że nadmorskie miejscowości na południu Wietnamu, a w szczególności Nha Trang, wyjątkowo upodobali sobie Rosjanie ale nie spodziewaliśmy się czegoś takiego. Ilość turystów zza naszej wschodniej granicy przerosła nasze przypuszczenia. Obecnie Nha Trang bardziej wygląda na jakąś rosyjską enklawę w Wietnamie niż wietnamskie miasto. Rosjanie tam przyjeżdżający oczekują, że każdy powinien znać rosyjski i do wszystkich Wietnamczyków zwracają się po rosyjsku nie pytając się nawet wcześniej czy mówią w tym języku. Wszędzie znajdują się więc napisy po rosyjsku, miejscowi pracujący w lokalach dla turystów nauczyli się mówić po rosyjsku i nawet pootwierały się rosyjskie sieciowe sklepy spożywcze żeby Rosjanie czuli się jak u siebie w domu, nie mówiąc o licznych pracownikach z Rosji, którzy zajmują się obsługą całego tego cyrku… Całość sprawia wrażenie trochę śmieszne, a trochę tragiczne biorąc niestety pod uwagę jak wygląda i spędza czas na wakacjach typowy rosyjski turysta (nie lubię generalizować ale tam nie wyglądało to dobrze). Pomijając wszystko powyższe sama plaża oraz promenada biegnąca wzdłuż wybrzeża z dużą ilością palm i innej zieleni jest mocno zurbanizowana ale ładna i zadbana. :)

Po odświeżeniu naszej znajomości rosyjskiego, wyruszyliśmy do ostatniej nadmorskiej miejscowości na naszej trasie w Wietnamie – Mui Ne. Jeszcze jakiś czas temu była tu pusta szeroka plaża zacieniona palmami i mała wioska rybacka. Obecnie niestety na plaży znajduje się jeden resort obok drugiego, które pogrodziły sobie część plaży oraz dostęp do niej od stron ulicy. W efekcie samo wejście na plaże wcale nie było prostym zadaniem. W końcu znaleźliśmy wąskie publicznie dostępne przejście pomiędzy dwoma resortami. Plaża od stronu resortów jest zajęta tylko częściowo więc jak się już na nią dostanie to na szczęście można sobie nią spacerować na całej długości. Dla osób chcących przyjechać na tydzień do resortu na wakacje może być to fajne miejsce, ale mi niezbyt przypadło do gustu.

Z Mui Ne przejechaliśmy do HCMC czyli Ho Chi Minh City, czyli dawnego Sajgonu. :) O dziwo, mimo że oficjalnie nazwa uległa zmianie już w 1976 r. nawet Wietnamczycy cały czas używają często nazwy Saigon i nadal sprzedawane jest piwo o nazwie Saigon. Swoją drogą w Wietnamie mają zwyczaj nazywania piw od nazw miast a więc jest piwo Hanoi, Saigon czy nawet Quy Nhon :) Wracając do HCMC to mieliśmy hotel na głównej uliczce imprezowo-turystycznej i mimo, że np. Khao San Road w Bangkoku zupełnie mnie nie przekonuje to jej odpowiednik w HCMC całkiem mi się podobał. Może dlatego, że oprócz klubów i miejsc nastawionych wyłącznie na turystów znajdowały się tu także małe knajpki, w których oprócz turystów przesiadywali Wietnamczycy i całość miała bardziej kameralny, lokalny charakter. Po zwiedzeniu HCMC wyruszyliśmy kolejnym autobusem w kierunku granicy z Kambodżą a następnie do Phnom Pehn.

, , , , , , , , , , , , , , ,

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

101countriesbefore50 22 stycznia 2016 10:16 Odpowiedz
Przydatne informacje Przemek! Wybieramy się właśnie w te okolice w połowie marca i nie jesteśmy pewni jak najlepiej się dostać z Ha Long do Ninh Binh. Masz więcej informacji co, jak, za ile?
przemek-czichon 22 stycznia 2016 15:30 Odpowiedz
101countriesbefore50Przydatne informacje Przemek! Wybieramy się właśnie w te okolice w połowie marca i nie jesteśmy pewni jak najlepiej się dostać z Ha Long do Ninh Binh. Masz więcej informacji co, jak, za ile?
Najłatwiej i najtaniej kupić w Cat Ba Town łączony transfer bus-boat-bus (do kupienia w każdej agencji turystycznej, najtaniej było tuż przy molo). Najpierw bus do przystani po drugiej stronie wyspy, następnie prom do Haiphong, bus z przystani w Haiphong do dworca autobusowego i na koniec przesiadka w kolejnego busa do Ninh Binh. Całość na jednym bilecie ale nie pamiętam dokładnie ile kosztował. Ostatni odcinek podróży niestety był realizowany minivanem, który był mało komfortowy, ale możliwe że źle trafiliśmy. Można też popłynąć bezpośrednio z Cat Ba Town do Haiphong i później na własną rękę kombinować busy ale sam prom kosztował mniej więcej tyle co cała powyższa kombinacja.